Profil: Sol-Angelica
Komentarze do filmów:
Nawet nawet... +
Mimo niezbyt zachecających
recenzji, poszłam na film z
dwóch powodów: 1) aby przełamać
w sobie ciągłe utożsamianie N.
Portman z Amidalą i H. Weavinga
z Elrondem, 2) kinowe zapowiedzi
od kilku miesięcy bardzo
skutecznie do tego zachęcały.
Szczęśliwie komiks bedący
podstawą scenariusza tego filmu
jest mi obcy, przez co fabuła
okazała się miejscami
zaskakująca.
Film jest wciągający,
szczęśliwie "średnio-krwawy",
wyjaśnienia dotyczące motywów
"V" miejscami zbyt...
dynamiczne, chaotyczne, ale
finalnie spójne. Były słabsze
momenty, ale film ratują scena
"powięzienna" Evey oraz
zakończenie, szczęśliwie nie
taki zupełny happy-end.
Wizualnie przyjemna okazała się
scena walki w metrze: te smugi
po nożach... Do tego
przekonująco gra Portman i Rea,
a Weaving... czyni cuda samym
głosem, zwłaszcza w pierwszej
swej scenie.
Mimo że nie przepadam za
filmami tego typu, na ten z
pewnością wybiorę się do kina
ponownie.
Byłam na nim wczoraj,
świetnie sie bawiłam.
Film okazał się
niesamowity, przez mniej więcej
4/5 trwania seansu bardzo się
śmiałam (pozostała część to
fragmenty melodramatyczne).
Sparodiowany Matrix, komedia
fantastyczna; chyba nie
widziałam nigdy filmu łączącego
w sobie tyle gatunków.
Idąc do kina spodziewałam
się czegoś w stylu "Monsunowego
wesela" lub "Czasem słońce,
czasem deszcz", tymczasem
"Jestem przy tobie" nie jest do
tamtych filmów podobne - nie
uświadczysz tu wielu etnicznych
smaczków, a raczej obejrzysz
komedię zupełnie nie w stylu
amerykańskich - raczej tamte
parodiujących.
Do tego podczas seansu
działo się coś, w czym zdarzyło
mi się po raz pierwszy w życiu w
kinie uczestniczyć - była to
niesamowita reakcja
publiczności, która bardzo
żywiołowo okazywała radość (nic
dziwnego), oklaskiwała
matriksowe sceny (dalej śmieję
się na wspomnienie sceny
uchylania się Rama przed
fizykiem) lub pojawienie się
"przystojniaczków" na ekranie.
Gorąco polecam, kilka
godzin intansywnego śmiechu
gwarantowane!
Coraz lepiej.
Od premiery byłam na
Zemście już chyba 7 razy.
Zakrawa to na lekką obsesję...
Przynajmniej zaczyna mi się
podobać. Pierwsze dwa, trzy razy
przynosiło spore rozczarowanie,
ale im dalej w las... Potem
zaczęłam zwracać większą uwagę
pewne "smaczki" - na przykład
powtórzenie pewnych kwestii ze
starej trylogii (i nie mam tu na
myśli "There is good in him"),
finałowa walka w Poworocie Jedi
i Zemscie Sithów odbywa się przy
muzyce chóralnej (choć, co
prawda, podobna scena była w
Mrocznym Widmie), Senator Organa
używa identycznego statku jak
Leia w Nowej Nadziei i wiele
innych. Mój sceptycyzm się
ulatnia. Powtórzenia elementów
ze starej trylogii dodają
filmowi "smaczku". Mam nadzieję,
że to celowy wybieg, a nie efekt
braku pomysłów. Oby. Podoba mi
się finałowa scena - narodziny
Vadera-w-puszce, jego dzieci
(sam poród był żenujący, do tego
ta widownia przed salą...),
decyzja co do ich losu, pogrzeb
Amidali o zmierzchu, Alderaan, i
- najlepsze na koniec -
przybycie Luke'a do Owena i
Beru. Zwłaszcza Owen oglądający
zachód słońca, scena zbieżna z
tą, z Nowej Nadzieji. Aaaaach...
Czyli faktycznie obsesja... Na
szczęście gwiezdnowojenna, więc
zdrowa ;-)
Bardzo taki sobie.
Niestety, film bardzo przewidywalny. Od niemal pierwszej sceny film zmierza w określonym kierunku. Nie twierdzę, że schematyczny, bo zbyt wielu filmów o tej tematyce nie widziałam (choć jeden to już nadto), ale widz bardzo łatwo domyśla się następnych wydarzeń, jest kilka kroków przed akcją. Jedyną ciut zaskakującą sceną było ostatnie pojawienie się chłopaka, ale co potem... znów schemat.
Niby to wzruszający dramat; tylko, znów niestety, nie da się wzruszyć na czymś tak słabym.
Główna bohaterka sprzeczna, to pokazuje swą siłę, to chwilę potem jest miękka i naiwna.
Pierwsza scena dość niesmaczna. Odradzam zabieranie jedzenia do kina, po owej pierwszej scenie (w rzeźni) całkiem stracicie wszelki apetyt.
Ogólnie rzecz biorąc: nie polecam, chyba że jesteś miłośnikiem dołowania się na przeciętnym filmie.